JEDZIESZ NA WAKACJE? ZOBACZ BEZPŁATNIE JAK ROBIĆ LEPSZE ZDJĘCIA!

Jeśli też chcesz robić takie zdjęcia jak ja, mam dla Ciebie wspaniałą wiadomość! Przygotowałam dla Ciebie 80 minutową, bezpłatną lekcję fotografii w której zdradzam Ci moje fotograficzne sekrety. Kliknij poniżej i uzyskaj dostęp do lekcji.

On our way to Krabi and Koh Phi Phi

Dziś mam dla was kochani kolejną relację z Tajlandii. Ponieważ z pierwszego dnia mamy mało fotek, za to kilka praktycznych informacji, które moga się wam może sprzydać, opisałam w tym poście dwa dni. Podróż z Phuketu do Krabi i wycieczkę na Koh Phi Phi.

Dzień pierwszy.

Ojej…ale dobrze mi się spało. Normalnie jak w domu. Pierwszy raz nie za gorąco, ani nie za zimno. Zwykle kiedy mamy pokój z klimą, to zawsze w nocy muszę ją wyłączać, bo albo buczy tak, że spać nie idzie, albo wieje tak, że mnie na drugą stronę chce przewiać, a jak mamy tylko wiatrak, to z kolei jest za gorąco. Ehhh…no dziś była klima, ale taka którą można było ustawić na minimum i nie wydawała prawie żadnych dźwięków, więc spałam jak zabita. Wstałam o 9: 00 bez budzika, wyspana i wypoczęta, mimo że zakładaliśmy troszkę dłuższe leniuchowanie. Spakowaliśmy nasze rzeczy i przy wymeldowaniu zapytaliśmy jak możemy dostać się do Krabi. Bardzo sympatyczny pan w recepcji powiedział nam, że najtaniej dojechać lokalnym autobusem. Zamówił nam taksówkę, która zawiozła nas na przystanek. Oczywiście pan taksówkarz zaoferował nam, że on nas może do Krabi zawieść za jedyne 2500 THB. Powiedział, że będziemy dużo szybciej, bo za ok 2 godz a autobus jedzie 5 godzin. Trochę mi się to wydawało długo, myślałam że to krótsza droga, no ale pośpiechu nie mieliśmy więc podziękowaliśmy, zapłaciliśmy za podrzucenie 200THB i zostaliśmy wysadzeni na środku autostrady, przy której może i był przystanek, ale spodziewałam się czegoś bardziej w rodzaju dworca. Na przystanku siedziała pani sprzedająca owoce, wodę i jakieś inne wynalazki. Taksówkarz powiedział, że u niej kupimy bilety do Krabi. Tak też się stało, pani dała nam jakaś karteczkę na której napisała 200 THB i godzinę odjazdu 11:30 czyli za 10 min. Ucieszyliśmy się ogromnie, że nie musimy długo czekać, bo upał był niesamowity. Kupiłam od pani jeszcze bułeczki, jogurty, jakieś owoce i wodę na drogę, bo oczywiście nie mieliśmy nawet gdzie zjeść śniadania.

NL

Prima nacht in Phuket gehad! Dit hotel hadden we al in Nederland geboekt, een prima guest house! Ruim en heel schoon en -erg belangrijk- een goed bed. We checkten gisteren nacht in rond middernacht en het was toch wel even lekker om dan in deze omstandigheden lekker te slapen. We zijn niet heel vroeg opgestaan, rond 09:00 uur en we checken weer uit. We bestellen een taxi naar de bushalte want me moeten met de bus door naar Krabi. Aangezien er geen directe vluchten van Chiang Mai naar Krabi gaan, is dit de snelste manier om er te komen. Onze bus is een normale busdienst en zal er rond 2,5 uur over doen.

We komen aan bij de bushalte en het is zeer warm. Gelukkig is er een overkapping, in de schaduw is het uit te houden. Er zit een dame bij een kraampje, we kopen er weer een paar flessen water, een suikerbroodje en wat fruit. Tijd om te ontbijten hebben we namelijk niet, het is toch prettig om tijdens de reis nog iets te eten. De bus vertekt om 10:30 we hoeven maar 10 minuten te wachten. Al snel blijkt dat we nog ruim een uur moeten wachten, tijd is in dit land relatief en het is te warm om je er druk over te maken.

Poniżej zdjęcie miejsca w którym nocowaliśmy w Phuket, przystanek i pani od biletów 🙂

Co prawda dziesięć minut zamieniło się w godzinę i dziesięć minut. Autobus podjechał o 12:30. Nie wiem czy pomyliły się jej cyferki jak pisała, czy autobus był tyle opóźniony, no ale cieszyliśmy się, że w ogóle przyjechał i że nie musimy czekać np kolejnej godziny:) Na przystanku poznaliśmy sympatycznych Koreańczyków i w zasadzie rozprawiając o konfliktach między północną, a południową Koreą czas minął nam dość szybko. W autobusie usadowiliśmy się wygodnie, przyszła pani od biletów, wzięła naszą karteczkę, którą dostaliśmy od pani z przystanku i dała nam prawdziwe bilety z ceną uwaga: 160 THB. Czyli pani od owoców zarobiła na nas 80 THB. Nie zły interes 🙂 Chyba bardziej opłacalny niż sprzedawanie wody 🙂 Marcel jak zawsze uciął sobie komara, a ja wyglądałam przez okno podziwiając krajobrazy południowej Tajlandii. Pięknie, zielono, palmiasto, jeszcze piękniej niż na północy. Już mi się zaczęło podobać 🙂 Po około 2 i pól godzinie zerknęłam na zegarek i myślę sobie, no to jeszcze drugie tyle, pewno gdybyśmy wzięli taksówkę już dawno bylibyśmy na miejscu. A tu niespodzianka, pan krzyczy: Krabi! Krabi! No to budzę Marcela, że wysiadamy. Ale się ucieszyłam! Po raz pierwszy jechaliśmy krócej niż nam powiedziano. Tzn teraz zrozumiałam, że taksówkarz powiedział tak specjalnie żebyśmy zrezygnowali jednak z autobusu i pojechali z nim. Ehhh…

Po wyjściu z autobusu od razu zostaliśmy wciągnięci do Agencji Turystycznej i zaczęli nam pokazywać na zmianę coraz to droższe hotele (1500-2000THB). Od razu powiedzieliśmy że takie nas nie interesują, i że chcemy coś do max 500 THB. Podałam mu nawet nazwę guest house, który znaleźliśmy rano na booking.com, wyglądał dość czysto i miał dobre opinie. Powiedzieli, że zaraz sprawdzą, czy mają tam jeszcze wolne miejsca. Gość zaczął niby gdzieś dzwonić i mówi, że jest full. Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć, podziękowaliśmy za informację i wyszliśmy. Z parą Koreańczyków wzięliśmy taksówkę do Krabi Town za 200THB, bo oni też jechali w tę stronę i kazaliśmy się zawieść pod Baifern Mansion. Oczywiście pokoje były wolne, do wyboru do koloru z klimą, lub bez. Wytargowaliśmy pokój z klimą za 500 THB. Miła właścicielka, pokój czysty, z balkonem. Nic nam więcej do szczęścia nie było trzeba 🙂 Rezerwując nocleg na booking z tego linka otrzymujecie 15 euro zniżki, a i nam wpadnie kilka grosików na kolejną podróż.

Po rozpakowaniu i szybkim prysznicu, poszliśmy coś zjeść i rozejrzeć się po okolicy. Zamówiliśmy od razu wycieczkę na jutro na Ko Phi Phi za 1100THB. Pospacerowaliśmy wzdłuż rzeki, zjedliśmy pyszny obiadek i odpoczywamy teraz w naszym pokoiku. Wreszcie mamy jakąś normalną prędkość internetu, możemy nawet dzwonić ze skypa. Yoooepi!!

NL

Er arriveert een Zuid-Koreaans stel en we maken een praatje. Hij is leraar Engels maar hij heeft toch wel wat moeite met de taal. Ik moet niet te snel praten, dan volgt hij het niet. Ze zijn net als wij ook op weg naar Krabi en we praten over de plannen die ze hebben en over de situatie met de Noord-Koreanen. Ik kan niet begrijpen hoe krom het toch allemaal kan zijn in de wereld en hoop tegen beter in werkelijk dat de vel conflicten en spanningen op de wereld ooit tot het verleden behoren. Door ons gesprek gaat de tijd wat sneller en als de bus er is stappen we samen in. We zitten lekker achterin en de airco in de bus is comfortabel. De bus is oud en rammelt aan allen kanten maar je kunt hie wel de stoel achterover klappen. Dat doen we en tijdens de rit doen we een dutje.

Na ruim 2 uur komen we aan in Krabi, toch nog sneller dan verwacht. We stappen uit de bus en iemand dirigeert ons naar een soort toeristenbureautje. Direct proberen ze om ons in hotels te stoppen die relatief duur zijn om door commissie afspraken geld aan ons te verdienen. Zowel wij als het Koreaanse stel hebben echter huiswerk gedaan en laten ons niets aansmeren. We vragen om ons naar Krabi Town te rijden, naar een door ons opgegeven adres. De Tuk Tuk chauffeur probeert weer om ons te laten betalen, Marylka geeft hem echter geen enkele ruimte. Voor een normale prijs rijdt hij ons naar het opgegeven adres, een hotel waarvan we weten hoe de prijs/kwaliteit verhouding is. Het hotel heet Bay Fern, we worden prettig ontvangen door de eigenaresse. Na de kamers te hebben bekeken spreken we een prijs af voor meerdere nachten maar omdat we nog niet zeker weten of we naar eilanden gaan en wellicht daar de nacht doorbrengen, boeken we eerst één nacht. We laten ons verder informeren over de mogelijkheden hier inde buurt en als we onze bagage in de kamer hebben gezet gaan we een rondje maken in Krabi Town. We gaan niet heel ver, we lopen even naar een klein haventje waar tevens de plek is voor een nachtelijk markt waar je alleen kunt eten.

Dzień drugi.

No właśnie Ko Phi Phi – uważana za jedną z najpiękniejszych wysp Tajlandii, co prawda im świeższe informacje w internecie tym zachwyty coraz mniejsze. Wiadomo, czas robi swoje. Nawet z najpiękniejszymi miejscami na świecie. Ale czy jest aż tak źle jak piszą? Postanowiliśmy się dziś przekonać.

O 8:00 podjeżdża pod nasz hostel coś w rodzaju otwartego autobusu. Wsiadamy i podążając w stronę Ao Nang zabierając po drodze jeszcze kilkanaście osób. W tym naszych koreańskich kompanów podróży, którzy zalogowali się kilka hostelów pod nami. Po ok 40 min docieramy do Ao Nang. Już od pierwszej chwili to miejsce nie do końca przypadło nam do gustu. Gwarno, tłoczno, brudno, plaża taka sobie. Dobrze, że zdecydowaliśmy się na hostel w Krabi Town, bo tutaj nic ciekawego nie ma, a ceny 2 razy wyższe.

NL

Vandaag gaan we naar één van de bekenste eilanden in het zuiden; Koh Phi Phi. We hebben dat geboekt in ons hotel, en we worden netjes met een taxi-vrachwagen opgehaald. We hebben al veel gehoord over dit eiland, vooral dat het een enorm toeristenoord is geworden. Tja, daar doen we op dit moment zelf aan mee, ik kan me er niet aan storen. Op internet heb ik al gekeken wat ons te wachten staat en druk of niet, het is een prachtige plek. Op zich logisch want het zal niet voor niets zijn dat hier hele volksstammen heen gaan. De taxi brengt ons in 30 minuten naar Ao Nang, vanaf het strand vertrekt een speedboat. We zullen voordat we aankomen op Koh Phi Phi eerst nog naar Bamboo Island gaan, dan in een mooie baai om te snorkelen en naar Maya Bay waar de film “The beach” is opgenomen met Leonardo Di Caprio. Overigens zijn de eilanden in meer films decor geweest, o.a. de James Bond film “The Man With The Golden Gun” uit 1974.

W porcie podzielili nas na grupy, przyklejając śmieszne naklejki na podkoszulki, zapewne zaznaczając, kto jaka firmą i na jaką wycieczkę jedzie. Po dobrych dwóch kwadransach zabrali nas na speed boat. Plan jest taki, że zanim dotrzemy do kulminacyjnego punktu programu czyli Phi Phi, zwiedzamy bamboo island, Maya Bay, jaskinie wikingów, małpią wyspę i gdzieś tam w międzyczasie snurkujemy.

Kiedy dopłynęliśmy do bambusowej wyspy oczy otwarły nam się szeroko, biały piasek, pastelowy turkus wody, błękitne niebo, tylko palm mi brakowało i mogłabym zostać tu na wieki 🙂 Wyspa ta nie jest zamieszkiwana, więc jest jeszcze pięknie, dziewiczo, czyli tak jak lubimy. Niestety mamy zaledwie 40 min na nacieszenie oczu, idziemy więc szybko najdalej jak się da, uciekając przed tłumami turystów, które zapewne zaraz tutaj dotrą. Nasza łódź była jedną z pierwszych, więc mieliśmy trochę szczęścia.

NL.

We verzamelen ons met een grote groep mensen maar gelukkig gaan we niet allemaal op dezelfde tour. Er zijn van allerleid dagtrips te boeken en we vedelen ons in kleinere groepen. We krijgen allemaal een gekleurde sticker zodat de gids ons kan herkennen en in de juist boot kan indelen. Ik voel me net alsof ik op een schoolreis zit maar begrijp het wel. Als iedereen er is voorzien is van het juist label stappen we in de speedboat. We zijn nu met ongeveer 30 mensen, van allerlei nationaliteiten. We stappen als eerst in en lopen helemaal door naar de punt waar we buiten kunnen zitten. Voor in de punt is een rondzit gemaakt en bij ons zitten een 5-tal russen. Één van de Russen is een hele dikke man en zodra hij zit trekt hij zijn shirt uit en plakt met zijn rug tegen het zwarte kunstleer. Insmeren vindt hij schijnbaar niet nodig, ik kijk hem hoofdschuddend aan. Morgen betaalt hij de rekening, de zon is zeker op het water gevaarlijk.

40 minut uciekło jak z bicza strzelił i musieliśmy wracać do naszej łodzi. Kolejnym punktem dnia było snurkowanie. Marcel od razu wskoczył pod wodę, ja wolałam się napawać widokami na powierzchni i pstrykać fotki w przeuroczej lagunie. Dokładnie takiej jak z pocztówek o Tajlandii 🙂 I love it! Jak się okazało świat podwodny okazał się mniej interesujący niż ten nad nią, więc chyba niewiele straciłam. Zresztą mamy jeszcze jeden postój na snurkowanie, może wtedy skorzystam.

NL

We zetten met een noodgang koers naar het eerste eiland, Bamboo Island. We stoppen hier ongeveer 30 minuten om rond te kijken en even te ontspannen. We komen niet als eerste boot aan, er liggen echter niet veel boten. Lang duurt dat overigens niet binnen mum van tijd komen er 5 boten bij. We lopen een stuk weg van de plak waar de boten landen en kunnen gelukkig foto’s maken van lege witte standen en een groen/blauwe zee. Het is hier echt adembenemend mooi en omdat deze eilanden allen behoren tot het National Park wordt het redelijk netjes gehouden. We lopen wat rond en na 30 minuten varen we weer verder naar een baai om te snorkelen.

Po snurkowaniu udajemy się na Maya Bay – czyli tam gdzie biegał półnagi boski Leo w filmie Niebiańska Plaża. Co tu dużo mówić, plaża faktycznie niebiańska, choć niewielka, a przybywających na nią turystów dość sporo. Nieziemsko przejrzysta woda o zabarwieniu turkusowo – zielonym sprawiała jednak że niemal nie zauważaliśmy turystów. Wpatrując się w wodę i kołyszące się na niej tradycyjne tajskie łódki przez chwilę poczuliśmy, że jesteśmy w Raju. Niestety tylko przez chwilę, bo mieliśmy nie całą godzinkę na leżakowanie tutaj. Z chęcią wybrałabym się w to miejsce na cały dzień, jeśli nam nasze plany pozwolą, to może się uda, kto wie 🙂

Z lekkim niedosytem opuszczamy rajską zatokę i dopływamy do jaskini wikingów, która kryje w swoich wnętrzach tajemnicze malowidła przedstawiające łodzie Wikingów. Do dziś trwają dyskusje, kiedy pierwsi Skandynawowie dotarli do wybrzeży Morza Andamańskiego. Niestety wbrew moim oczekiwaniom, przepłynęliśmy jedynie koło jaskini, w dodatku z taką prędkością, że nawet nie zdążyłam zrobić zdjęcia, nie mówiąc o zajrzeniu do środka. Trochę po łebkach, bo skoro to punkt programu, to wypadałoby się tam chociaż zatrzymać. Chwilkę później zatrzymujemy się po raz drugi na snurkoanie i tym razem już wskakuję pod wodę. I nawet było warto, kolorowych rybek było całkiem sporo. Ktoś z łódki wrzucał koło mnie kawałki chleba do wody, co potęgowało ich ilość i były tak blisko, że niemal można było je dotknąć. Nie oddalałam się jednak zbyt daleko od łodzi, żeby później nie mieć problemów z jej odnalezieniem, bo łódek takich jak nasza było w zatoce co najmniej kilka. Kiedy już mieliśmy wypływać okazało się, że brakuje jednej dziewczyny. Chyba z pół godziny jej szukaliśmy, wołaliśmy, a ta jak się okazało beztrosko oddała się snurkowaniu oddalając się na tyle, że ani nas nie widziała ani nie słyszała. Ehhh…Niektórzy są naprawdę wylajtowani na maksa 🙂

NL

Tijdens dit stukje van de boottrip varen we langs de hoge kliffen en grotten van deze bijzondere eilanden. Van een afstand zijn het net paddestoelen, prachtig om te zien. We varen ook nog langs een viking grot, de naam komt door de muurschilderingen die er gevonden zijn. Na nog 10 minuten varen we een baai in en kunnen daar snorkelen. Dat lukt me inmiddels wel, en ik spring overboord. Direct valt me op hoe slecht het er hier onder water uitziet. Het koraal is gebleekt en weinig levend. Vis zwemt hier wel maar niet spectaculair. Ik zie wel wat Barracudas zwemmen maar het valt me een beetje tegen. Vanaf de boot gooien mensen wat koek kruimels in het water, ik zit plot binnen een wolk van vissen. Dat is dan wel weer even leuk. Na 20 minuten varen weer verde naar Maya Bay, hier gaan we ook weer snorkelen en later weer aan land.

Maya Bay is echt heel mooi, ik kan het wel herkennen uit “The beach” er liggen nu alleen nogal wat boten in de baai en aan het strand. Zo werkt het nu eenmaal, ik wind me er niet over op. Ook hier is het onderwater niet spectaculair, toch is de duik in het water verfrissend. Na de snorkeltour leggen we aan op het strand en lopen nog wat rond. Na zo’n 20 minuten vertrekken we weer om naar Koh Phi Phi te gaan. We nemen daar overigens ook de lunch, we hebben inmiddels best trek gekregen. Ik zie op het strand ook onze dikke Rus, hij lijkt ondertussen wel een kreeft. Die heeft morgen pijn, dat weet ik zeker.

Wreszcie jedziemy na Ko Phi Phi – tam mamy lunch. Dobijając do brzegu zachwytu nie ma, a raczej wielkie rozczarowanie. Nie wiem z której strony tam podpłynęliśmy, ale to była jedna wielka porażka. Żeby zejść na wyspę musieliśmy wejść do wody, i naprawdę bałam się zamoczyć nóg, woda była czarna, mulasta, po powierzchni pływało wszystko co można było sobie wyobrazić, stare buty, puszki, butelki, gałęzie, liście i pewno jeszcze gorsze świństwa o których wolę nawet nie myśleć. Zeszliśmy szybko na brzeg uważając, żeby nie przeciąć nogi na jakimś szkle. Na brzegu było kilka zniszczonych plastikowych leżaków i ani jednej żywej duszy. Miałam nadzieję, że to jakiś boczne wejście na wyspę i że przejdziemy gdzieś na drugą stronę i wreszcie zobaczę to nad czym zachwycają się miliony turystów. Od razu skierowano nas do miejsca naszego lunchu i kiedy zapytałam jaki jest nasz dalszy plan bardzo się rozczarowałam. Program nie przewidywał zwiedzania wyspy, tak jak się tego spodziewaliśmy. Po lunchu mieliśmy pół godziny dla siebie więc poszliśmy gdzieś na lewo, ale nic szczególnego nie zobaczyliśmy. Wiem, że ponoć jest jakaś druga strona wyspy i punkt widokowy, ale niestety nie było nam dane go zobaczyć.

NL

Uiteindelijk komen we aan op Phi Phi. We varen de haven in en hoed dichter we bij de kant komen hoe vuiler het wordt. Dat is het gevolg van het tourisme. Het is erg heet, ik stap hier echter het water niet in om af te koelen, er zwemt hier ook niemand. Het eiland heeft overigens wel mooie plekken en baaien, dit is er alleen niet één van. We lopen de kant op en stappen binnen in een grote eetzaal waar we de lunch nemen. Het is een buffet en weer lijkt het een schoolreis. Het eten is redelijk maar zodra we het op hebben lopen we naar buiten om rond te kijken. Deze kant van het eiland is een touristisch oord en we lopen een stuk langs de kust. Na een uur is het tijd om terug te varen en nog één korte stop te maken bij Monkey Island, vooral op verzoek van Marylka die de gids herinnert aan die stop. We stoppen hier overigens niet maar varen langs de kust. Hier lopen veel apen rond, vanaf een afstand kunnen we ze zien. Omdat het laag water is kunnen we niet heel dichbij komen, toch is het even leuk om te zien.

Rozczarowani wróciliśmy na łódź, gdzie dowiadujemy się, że wracamy do Ao Nang. Ale zaraz, zaraz, przecież mieliśmy jeszcze jechać na małpią wyspę. Pytam naszą przewodniczkę, kiedy ja zobaczymy, a ona mi mówi, że tam speed boatem nie da się dotrzeć! Jak to się nie da? Przecież w programie jest wyraźnie napisane, że na nią pojedziemy. Nie do końca spodobało się jej moje oburzenie, ale kilka osób się dołączyło i w końcu powiedziała, że podpłyniemy do niej. Oczywiście tak samo jak z jaskinią wikingów, podpłynęliśmy do niej, ale małpy to chyba przez lornetę musielibyśmy oglądać, bo z takiej odległości to nie było szans nic zobaczyć. Po 3 min ruszyliśmy do Ao Nang. Na łodzi jak się okazało było dwóch Polaków, więc droga powrotna szybko nam minęła na wymianie naszych doświadczeń z Tajlandią.

Po przybyciu do Ao Nang, musieliśmy ponad godzinę czekać, aż nas łaskawie odwiozą do Krabi. Wyglądało to tak jakby był tylko jeden autobus rozwożący całe tłumy turystów. Najpierw rozwieźli tych co mieszkali w hotelach przy Ao Nang, a dopiero później, na szarym końcu nas.

Zdecydowanie nie polecam takiej formy dotarcia na Phi Phi. Chyba lepiej wsiąść zwykłą łódź i pojechać tam na cały dzień i ewentualnie stamtąd pojechać do Maya Bay.

Wieczorem udaliśmy się na Night Market, gdzie stoją dziesiątki straganów z jedzeniem. Zamówiliśmy King Prawns z grilla i delektując się ich smakiem, nawiązaliśmy sympatyczną rozmowę z siedzącą obok nas parą starszych holendrów. Jak się okazało, byli już na emeryturze i od 18 lat podróżują. Zwiedzili już chyba cały świat, a przynajmniej zdecydowanie łatwiej im było wymieniać gdzie jeszcze nie byli, a niżeli gdzie byli. Co roku spędzają ok 7 miesięcy w podróży, w Holandii są tylko wiosną i latem. Ehhh…po raz pierwszy w życiu zapragnęłam być już na emeryturze 🙂

Po powrocie do hotelu, zastanawiamy się nad dalszym planem naszego pobytu. Cały czas chodzi mi po głowie Khao Sok i Koh Lipe. Nawiązałam kontakt mailowy z Our Jungle House i okazało się, że mają jeszcze wolne domki na drzewach. Tak więc zaplanowaliśmy, że pojutrze pojedziemy tam na dwa dni, a później na 3 dni na jakaś wyspę. Ko Lipe wydaje nam się jednak zbyt daleko, zdecydujemy się chyba na Ko Mook, który jest ponoć tak samo piękny, tylko jeszcze bardziej dziewiczy i mniej turystów. Od razu sprawdzam na booking.com gdzie możemy się tam zatrzymać. Wygląda, że mają tam tylko 4 hotele/guest housy. Najfajniejszy Sivalai – full, rezerwujemy więc ostatni domek w Pawapi Resort, który znajduje się zaraz obok Sivalai, niestety tylko na jedną noc, bo reszta wysprzedana. Mam nadzieję, że na miejscu znajdziemy coś wolnego na drugą noc.

NL

Nadat we hier geweest zijn varen we weer terug naar Ao Nang en nemen weer een taxi terug naar ons guest house. Het was toch de moeite waard ondanks de gevolgen die het tourisme met zich meebrengt. 20 jaar geleden was het hier nog stil, inmiddels draait het hier om touristen.

blog o tajlandii, blog podróżniczy, ciekawe miejsca tajlandia, co robic w tajlandii, co zobaczyc w tajlandii, Koh Phi Phi, najpiekniejsze miejsca w tajlandii, tajlandia co zobaczyc, tajlandia plaze, thailand, the best of thailand

Komentarze (28)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

do góry

ZDJĘCIA NA BLOGU SĄ MOJEGO AUTORSTWA I ZGODNIE Z PRAWEM AUTORSKIM , BEZ MOJEJ ZGODY NIE MOGĄ BYĆ NIGDZIE WYKORZYSTANE! JEŚLI CHCESZ UŻYĆ MOICH ZDJĘĆ SKONTAKTUJ SIĘ ZE MNĄ : addictedtopassion@gmail.com