JEDZIESZ NA WAKACJE? ZOBACZ BEZPŁATNIE JAK ROBIĆ LEPSZE ZDJĘCIA!

Jeśli też chcesz robić takie zdjęcia jak ja, mam dla Ciebie wspaniałą wiadomość! Przygotowałam dla Ciebie 80 minutową, bezpłatną lekcję fotografii w której zdradzam Ci moje fotograficzne sekrety. Kliknij poniżej i uzyskaj dostęp do lekcji.

Chilling on Zanzibar

Trochę lata w środku zimy czyli ciąg dalszy naszych rajskich wakacji na Zanzibarze 🙂

Pewno co poniektórzy zdziwieni, że po raz drugi lądujemy na Zanzibarze, ale jakoś tak od samego początku planowania wyjazdu chciałam pobyt na Zanzibarze podzielić na dwie części. Przed i po safari. Dlaczego? Bo przed safari fajnie jest pobyczyć się na plaży, poczuć ten wspaniały tropikalny klimat, wypić kilka mohito w dobrym towarzystwie, żeby później z naładowanymi bateriami móc rozpocząć safari. Równie fajna, jeśli nawet nie fajniejsza jest opcja powrotu na te rajskie plaże już po jakby na to nie patrzeć troszkę męczącym safari. Mężu początkowo ostro protestował przeciwko rozdzieraniu plażowania na dwie części, ale już ostatnich dniach safari dziękował mi, że nie musimy od razu z wszystkimi wrażeniami wracać do domu, tylko mamy jeszcze całe 5 dni na odpoczynek i przeżywanie ostatnich kilku dni pod parasolem z zimnym piwkiem w ręce 🙂

Na Zanzibarze wylądowaliśmy już późnym wieczorem. Od razu skierowaliśmy do wyjścia i złapaliśmy taksówkę. Problemu nie ma, stoją i czekają. Udało nam się zbić nawet trochę z ceny. Miły taksówkarz o imieniu Mohamed, okazał się przesympatycznym młodym człowiekiem. W ciągu godziny, którą musieliśmy pokonać w drodze do hotelu, opowiedział nam niemal całą historię swojego życia. O tym jak się zakochał w dziewczynie z którą ze względu na jej rodziców nie mógł być. O tym jak dzielnie o nią nią walczył. O tym ile z tego powodu cierpiał, jak dzielnie znosił upokorzenia i pomówienia. O tym jak musiał wszystkim udowadniać, że wcale nie jest tym, za kogo go uważają. Niesamowita historia. Słuchaliśmy jej niemal z niedowierzaniem i momentami ze łzami w oczach. Na szczęście historia dobrze się skończyła, rodzice wybranki w końcu zgodzili się na ślub, i teraz mają trójkę ślicznych łobuziaków 🙂 Skąd wiem, że ślicznych? Dowiecie się już niedługo 🙂

Po godzinie, która minęła jak z bicza strzelił dotarliśmy do hotelu Melia. Pożegnaliśmy się z Mohamedem i wzięliśmy od niego numer telefonu, będziemy potrzebować czymś wrócić na lotnisko, to będzie jak znalazł 🙂 Wchodzimy do hotelu, pierwsze wrażenie mega pozytywne. Od razu zaopiekował się nami pan który przywitał nas na recepcji. Usiedliśmy wygodnie w fotelach, pan spisał co tam trzeba było, wytłumaczył co i jak, dostaliśmy mapkę, odświeżające ręczniki, powitalnego drinka i wraz z boyem hotelowym udajemy się do pokoju. Pokój okazał się jeszcze piękniejszy niż na zdjęciach i tak naprawdę szkoda było z niego wychodzić, ale że niestety burczenie w brzuchach przypomniało nam, że dobrze byłoby jeszcze wrzucić coś na ruszt. Wzięliśmy zatem szybki prysznic, wskoczyliśmy w stosowne ubranie i udało nam się jeszcze zahaczyć o kolację.

Pędząc do głównej restauracji czułam się jakoś dziwnie. Dopiero co wróciliśmy z pięciodniowego safari, gdzie spaliśmy w namiocie, włosów nie myłam przez 5 dni, nóg nie goliłam, bo kto by tam o tym myślał, zamiast wody używałam chusteczek nawilżających. Posiłki jedliśmy na stole polowym, który kiwał się na wszystkie strony. Do kibelka bałam się iść, żeby mnie coś nie zjadło. A tu nagle hotel wysokiej klasy, wszędzie wszystko lśni i błyszczy, obsługa skacze koło nas na paluszkach, jedzonko pięknie podane, goście odstrzeleni od stóp do głów, faceci w długich spodniach, dziewczyny full make up i złote szpileczki, a ja taka sierotka z mokrymi włosami i w gumowych japonkach. Zawsze zapominam zabrać ze sobą jakieś wieczorowe buty, jakoś jak się pakuję to zawsze myślę, żeby było lekko i wygodnie. No nic, może następnym razem 🙂

Kolejny dzień rozpoczęliśmy oczywiście od plażowania. W zasadzie wszystkie pozostałe dni spędziliśmy na plaży. Jakoś nie przepadam za basenami hotelowymi. Zwykle woda jest w nich dla mnie za zimna. Nawet jak na zewnątrz jest 30 stopni, to zdecydowanie wolę kąpać się w ciepłym morzu aniżeli w zimnym basenie. Dlatego też codziennie byliśmy na plaży. Poznaliśmy tam bardzo sympatyczną parę. Francuza i Ukrainkę. Tak się jakoś w pierwszym dniu dosiedliśmy do ich stolika podczas lunchu i już później codziennie się spotykaliśmy na plaży. I albo gdzieś razem łaziliśmy, albo graliśmy w Camelota:)

Pewnego dnia wracając razem z plaży mieliśmy śmieszną przygodę. Do hotelu zawsze wozili nas wózkiem golfowym, no i któregoś dnia przychodzimy, a tam chyba z 12 osób w punkcie odjazdu. Na raz do wózka wchodzi max 6 osób, wiec stwierdziliśmy ze za dużo czekania i poszliśmy na nogach.  Po kilku minutach słyszymy za sobą nadjeżdżający wózek. Bez odwracania się tamujemy dla żartów drogę, ten się zatrzymuje, bo nawet wyjścia za bardzo nie miał, odwracamy się a tam tylko 2 os. No to bez zastanowienia pchamy się do wózka, upychając po kątach parę, która w nim jechała i jeszcze ochrzaniamy ich tak żartobliwie oczywiście, jak to tak można, że oni sobie sami jadą a tam tyle ludzi na przystanku czeka. No i się okazało, że to jakiś szejk z żoną i ten wózek to na ich wyłączność 🙂 Trochę się nam głupio zrobiło, ale na szczęście szejk okazał się wyrozumiały i nie wyrzucił nas na ulicę, za co bardzo grzecznie podziękowaliśmy 🙂 pod hotelem nie mogliśmy się powstrzymać ze śmiechu…:) i do dziś wspominamy tą wpadkę z ogromnym rozbawieniem 🙂

Co robiliśmy oprócz wylegiwania się pod palmami? Marcello pochłaniał książki jedna za drugą, uczył tamtejszego fotografa hotelowego jak ma fotografować, ja zaś biegałam z aparatem tam i z powrotem. Cały czas polowałam na panie pracujące na poletkach algowych. Marzyły mi się ich zdjęcia z bliska. Wyruszyłam jednego dnia na dłuższy spacer. I udało mi się znaleźć kilka pań, a nawet całą grupkę. No to teraz tylko jak je tutaj z bliższa złapać, żeby się na mnie nie złościły i nie przeklinały. Z ukrycia nie było szans, bo nawet nie miałam ze sobą właściwego obiektywu. Postanowiłam więc, że pójdę po prostu do nich i zagadam. Tylko po jakiemu…hmmm. Aparat zarzuciłam na plecy, żeby ich nie spłoszyć, macham do nich z daleka, uśmiecham się…i o dziwo uśmiech odwdzięczają 🙂 jest dobrze 🙂 zaczynam nawijać po angielsku, a one uśmiechnięte od ucha do ucha coś tam odpowiadają po swojemu. Pewno znając życie nabijają się ze mnie. Ale są przy tym miłe i uśmiechnięte. Zainteresowałam się tym co robią, pooglądałam.  Próbowałam znaleźć jakieś wspólny język, ale to ciężka sprawa. Niemniej jednak po kilkunastu minutach w ich towarzystwie zapytałam czy mogę im zrobić zdjęcie pokazując aparat. I o dziwo zgodziły się 🙂 Pofociłam panie troszkę, podziękowałam i poszłam dalej. I taki sam myk zrobiłam jeszcze z kilkoma innymi. Czyli jednak można je fotografować, tylko umiejętnie. Nie rzucać się od razu z aparatem, ale poświecić im więcej czasu. Zainteresować się tym co robią. A może po prostu w tej części Zanzibaru, kobiety są bardziej przyjazne. Tak też może być.

A już w następnym poście trochę więcej o hotelu w którym przebywaliśmy. O jego plusach, minusach i pięknych widokach 🙂

blog podróżniczy, relacja z podrozy Tanzania, Relacja z podrozy Zanzibar, The best of Zanzibar, wakacje tanzania, wakacje zanzibar

Komentarze (43)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

do góry

ZDJĘCIA NA BLOGU SĄ MOJEGO AUTORSTWA I ZGODNIE Z PRAWEM AUTORSKIM , BEZ MOJEJ ZGODY NIE MOGĄ BYĆ NIGDZIE WYKORZYSTANE! JEŚLI CHCESZ UŻYĆ MOICH ZDJĘĆ SKONTAKTUJ SIĘ ZE MNĄ : addictedtopassion@gmail.com