JEDZIESZ NA WAKACJE? ZOBACZ BEZPŁATNIE JAK ROBIĆ LEPSZE ZDJĘCIA!

Jeśli też chcesz robić takie zdjęcia jak ja, mam dla Ciebie wspaniałą wiadomość! Przygotowałam dla Ciebie 80 minutową, bezpłatną lekcję fotografii w której zdradzam Ci moje fotograficzne sekrety. Kliknij poniżej i uzyskaj dostęp do lekcji.

Hawana dzień 2

Drugi dzień zaczynamy skoro świt. Ciężko się przestawić na nowy czas. Budzimy się wcześnie rano, co ma swoje plusy, bo cały dzień przed nami. Śniadanko już na nas czeka, najpierw salaterka pysznych owocków, pyszne ciepłe bułeczki, omlet, ser żółty, szynka i dwa różne soki, a do tego ponoć pyszna kawa, przynajmniej tak twierdził Marcel, ja nie pijam więc nie wiem. Ufff…no to mi ulżyło, to znaczy, że coś oprócz jajek mają tutaj do jedzenia 🙂 Po obfitym śniadaniu idziemy na miasto. Marcel pyta gdzie idziemy, a ja nie mam pojęcia. Wczoraj poszliśmy na prawo od casy to dziś pójdziemy na lewo. Nie uszliśmy jednak daleko, kiedy zaczepił nas taksówkarz rowerowy. Taki pocieszny chłopak z dredami, mocno się starał żebyśmy go wynajęli na godzinę. Chciał nam pokazać kilka miejsc, które odwiedzają najczęściej turyści. Zgodziliśmy się pod warunkiem, że nas do nich nie zabierze, tylko pokarze właśnie miejsca, do których turyście nie docierają, ewentualnie do miejsc ciekawych z fotograficznego punktu widzenia. Ochoczo się zgodził, ale w efekcie końcowym chyba nie do końca się zrozumieliśmy, no ale tak to jest jak się człowiek hiszpańskiego nie nauczył. Jedziemy. Po kilku minutach zobaczyłam niewielki targ, poprosiłam, żeby się zatrzymał. Nie wiem czemu, ale strasznie lubię fotografować targowiska, są takie naturalne, kolorowe, no i przede wszystkim bez turystów. Nasz BIC-taksówkarz od razu nam powiedział, że jeśli chcemy fotografować ludzi, to musimy każdej z osób zapłacić 1CUC. No cóż, widać że na Kubie zrobiło się gorzej niż w Azji. Wszędzie doją z ciebie kasę jak mogą. Nie robiliśmy zatem żadnych portretów, poza kotem, no ale to na szczęście było bezpłatne 🙂

Jedziemy dalej, zatrzymujemy się przy jakimś dużym budynku. Pytam co to? Muzeum rewolucji. No tak. Nasz taksówkarz mimo, że mega sympatyczny to chyba jednak nie do końca nas zrozumiał. Ale skoro już nas tutaj przywiózł, to zrobiliśmy dwie fotki z zewnątrz i kilka w środku. Muzeum nie zwiedzaliśmy, zostawiamy to innym. Zresztą 9CUC za zwiedzanie też kosmos jak na mój gust, nie wiem skąd oni tutaj biorą te ceny, ale czasami wyskakuję prawie z butów jak słyszę co i za ile. Ale do tego tematu jeszcze wrócimy.

No to jedziemy dalej, nasz rowerowy taksówkarz zawozi nas pod zamek. Kolejna „nieturystyczna” atrakcja. Gdyby nie to, że chłopak nadrabiał swoją osobowością, to już bym mu dawno podziękowała. Tak więc jesteśmy na zamku. Tzn, przed zamkiem, bo do środka jakoś nas nie ciągnie. Staramy się wytłumaczyć naszemu taksówkarzowi, że chcemy zobaczyć jakieś miejsce z ładnym widokiem na Hawanę. Może być jakiś wysoki hotel z tarasem na górze, tak żebyśmy mogli zrobić fajne zdjęcia z góry. No to on wie, gdzie nas zabierze. Jedziemy do Hotelu Libre. Tam jest na górze ponoć jakiś taras, z fajnym widoczkiem. Super wreszcie się dogadaliśmy. Dotarliśmy pod hotel, pytamy pana przy windzie na którym piętrze jest sky bar, a ten do nas, że jest zamknięty i że można z niego dopiero skorzystać wieczorem. No to mamy pecha. Zaczyna mnie humor powoli opuszczać, bo zmarnowaliśmy z półtorej godziny i nic nie zobaczyliśmy. Nasz taksówkarz, szybko wpada na pomysł, że on zna super miejsce na fajne fotki i że to 5 min stąd. No dobra dajemy mu ostatnią szansę. Zabiera nas do jakiegoś dziwnego miejsca, sama nie wiem co to było. Jakiś ogródek kolorowy, z tyłu jakiś występ dla turystów. Obok knajpka, no to z bezsilności chodźmy się czegoś napić najlepiej czegoś mocniejszego, bo jak do tej pory to ta Hawana jakaś mało po naszej myśli. Wypijamy po jakimś dziwnym drinku, który zamówił dla nas na taksówkarz, ponoć specjalność tego miejsca. Dla mnie to była bardziej cytrynowa oranżada, no ale nic. Z moich obserwacji wynikło, że przy każdym stoliku siedzi para z Kubańczykiem. Czyżby tak samo jak my z taksówkarzem? Po krótkim odpoczynku prosimy o rachunek. Jakież było moje zdziwienie, kiedy pani zażyczyła sobie 15 CUC. Czyli po 5 CUC za te lemoniadę. Myślałam, ze może to cena w pesos, ale nie, to była cena w CUC.To był nasz najdroższy napój w trakcie całego pobytu. Nie muszę mówić, że moja cierpliwość do sympatycznego taksówkarza się skończyła i pożegnaliśmy go czym prędzej.

Dobra, to idziemy sobie przed siebie. Gdzieś na pewno dojdziemy. Po drodze fotografujemy życie na ulicach, czyli w sumie jedyna rzecz jaką można w Hawanie fotografować. Docieramy do czegoś w rodzaju parku z jakaś mega długą kolejka. Tak to musi być Coppelia, czyli najsłynniejsze lody w Hawanie. Wreszcie mi się buzia uśmiechnęła. No to skosztujemy pysznych lodów pomyślałam. Od razu na myśl przyszły mi zapominane już smaki lodów z przed 25 lat. Takich domowych, bez konserwantów. Kolejka mega długa, do tego naszych kilkuminutowych obserwacji wygląda jakby się w ogóle nie przesuwała. Nagle podchodzi do nas strażnik i mówi, że jeśli chcemy lody za pesos, to musimy stać w kolejce, jeśli za CUC to możemy wejść od razu. Chwilę się zawahaliśmy, pytamy jaka jest ta cena w CUC, ten mówi, że nie wie…dziwne, ale ryzykujemy i mówimy, że chcemy za CUC. ten nas przeprowadza poza kolejką, potem przekazuje kolejnemu strażnikowi, ten nas prowadzi gdzieś po schodach do takiej małej kanciapki z dwoma pustymi stolikami. Pan w drzwiach przedstawia nam ofertę, która zaczynała się od 5CUC, wysłuchaliśmy, podziękowaliśmy i uciekliśmy. Już mieliśmy wychodzić, kiedy to na dole zobaczyliśmy malutką grupkę Kubańczyków, która czekała do przydziału miejsc przy barze. Dołączyliśmy zatem nieśmiało do niej i dopiero teraz zrozumiałam cały ten system. Przy barze jest 10 krzeseł, i wpuszczają po 10 osób. Jak wszyscy zjedzą, to myją plastikowe miseczki i wpuszczają kolejnych 10 🙂 Taki zagmatwany system 🙂 Pan najpierw od każdego zebrał zamówienie, dylematu nie mieliśmy, bo okazało się, że jest tylko jeden smak, waniliowy 🙂 Potem pan otworzył wielką chłodnię i zaczął nakładać na plastikowe miseczki lody, każdemu po 5 sztuk! Takich mega wielkich. Do tego jeszcze jakieś ciastka nakładał i miodem polewał 🙂 Ja zamówiłam tylko 2, bo 5 to bym tam za nic w świecie do siebie nie wcisnęła 🙂 No, to jemy lody 🙂

No to teraz pewno jesteście ciekawi jak smakowały? Hmmm…no, niestety nie doznałam wspomnień z dzieciństwa, może nie były złe, ale dobrymi, też je ciężko było nazwać. No ale zapłaciliśmy całe 5 pesos, tak więc 24 razy mniej niż za te same, na pięterku w kąciku dla turystów 🙂 Za to doświadczenie bardzo fajne i nawet powiem wam szczerze, że te lody poprawiły mi całkiem humor 🙂 To gdzie teraz idziemy? Może w końcu zajrzymy na ten słynny Malecon? Miejsce gdzie można chwilkę pospacerować, zatrzymać się, odpocząć, popatrzeć na wielkie fale rozbijające się o skalisty brzeg. To tutaj każdego wieczoru, kiedy słońce zaczyna się chylić spotykają się pary, zakochani, grupki przyjaciół, rodziny z dziećmi. Każdy przychodzi, żeby odpocząć, posiedzieć, poprzytulać się w promieniach zachodzącego słońca. My byliśmy co prawda jeszcze grubo przed zachodem, ale przeszliśmy dobre dwa może nawet trzy kilometry. Wiaterek nam powiewał, słonko świeciło, fajnie jest!

Odpoczęliśmy, pogapiliśmy się na chłopaków łowiących ryby i znowu zanurkowaliśmy w wąskich uliczkach Hawany. Z dala od muzeów, turystycznych ulic i atrakcji. Mieliśmy nadzieję, na jakieś fajne portrety Kubańczyków, ale to okazało się dość skomplikowane. Generalnie trzeba by zabrać ze sobą dużą sakiewkę kuków, żeby móc za każdą fotkę zapłacić. Niestety, ale zrobienie komuś portretu za jeden uśmiech jest niemal nie możliwe. Udało nam się kilka, ale tylko dlatego, że najpierw nawiązywaliśmy rozmowę z osobnikiem, którego chcieliśmy sfotografować i kiedy już troszkę nas polubił to pytaliśmy czy możemy zrobić zdjęcie i wtedy najczęściej się zgadzali. Może gdybyśmy lepiej znali hiszpański to byłoby znacznie łatwiej. Ponieważ złapało nas pragnienie, weszliśmy do baru dla Kubańczyków (turyści przypuszczam, że bali by się tutaj cokolwiek wypić) zresztą sprzedawali tam piwo i tylko piwo. Nawet wody nie było, nie wspominając o jakiejś limonadzie 🙂 Usiedliśmy na chwilę, żeby wczuć się w tą barową atmosferę. Marcel od razu znalazł przyjaciela do rozmowy. Wyobraźcie sobie, że starszy pan bardzo dobrze mówił po angielsku. Ja oddawałam się przyjemności fotografowania, co panom barowiczom wyjątkowo się spodobało.

Chyba zgłodnieliśmy, pora więc coś zjeść. Miałam małą ściągę z miejscami gdzie ponoć dobre jedzonko serwują, miała to być sprawdzona restauracja dla Kubańczyków, gdzie można płacić w pesos. Wzięliśmy więc rowerową taxi i poprosiliśmy, żeby nas podrzuciła pod wskazany adres. Dojechaliśmy, taksówkarz pokazał nam palcem, że mamy przejść przez ulicę i po drugiej stronie będzie restauracja której szukamy. Na nic zdały się kilkunastominutowe poszukiwania, nikt nie znał tej restauracji. W końcu jakaś pani powiedziała nam, że ją zlikwidowali. No to pytamy, gdzie tutaj można dobrze zjeść i nie koniecznie chodzi nam o restaurację dla turystów. Wzruszyła ramionami. No nic, jakoś sobie poradzimy. Dotarliśmy do malutkiej restauracji na piętrze w kamienicy, ponoć jeszcze kilka miesięcy temu, było tutaj zwykłe mieszkanie. Sympatyczny chłopak, który zarządzał tą restauracyjką usiadł z nami przy stoliku i przez dobrą godzinę opowiadał nam o Kubie. O tym jak w ostatnich latach zmienili się Kubańczycy, jak zmienił się ich stosunek do turystów…

Po obiedzie poplątaliśmy się znowu po uliczkach. Złapaliśmy ostatnie promyki zachodzącego słońca i zmęczeni Hawaną poszliśmy do naszej casy. Właśnie, chyba jeszcze nic o niej nie pisałam. Zarezerwowaliśmy ją jeszcze w domu, przez internet, a konkretnie przez jedno z kubańskich pośrednictw. Patrząc z perspektywy czasu, to była chyba jedna z bardziej klimatycznych cas w jakiej nocowaliśmy na Kubie. A już z całą pewnością serwowali tam najpyszniejsze śniadanko. Sałatka owocowa, omlet, ser żółty, a nawet szynka, do tego codziennie inne ciasto i inny sok ze świeżych owoców. Później ani szynki ani sera nie było nam dane przez cały pobyt skosztować. Pokój dostaliśmy większy niż zamówiliśmy. Właścicielka była przemiła, aczkolwiek nie naprzykrzała się z oferowaniem jakichkolwiek usług. Sama casa, fajnie położona, piękny widok z balkonu. Pokój codziennie sprzątany, co jak się potem okazało na Kubie nie jest wcale normą. Lokalizacja też super, w Starej Hawanie, wszędzie było blisko na nogach.

Informacje praktyczne: Taxi rowerowe – 5CUC za godzinę Pizza z okienka plus ichniejsza Cola 2CUC Nocleg Havana Vieja Casa Vladimir– 25CUC Śniadania w casie  – 5CUC od os

Kuba - blog podrózniczy, Kuba - ciekawe miejsca, Kuba - co zobaczyć, Kuba - fajne plaże, Kuba - kiedy jechać, Kuba - plan podróży, Kuba - relacja z podrózy

Komentarze (38)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

do góry

ZDJĘCIA NA BLOGU SĄ MOJEGO AUTORSTWA I ZGODNIE Z PRAWEM AUTORSKIM , BEZ MOJEJ ZGODY NIE MOGĄ BYĆ NIGDZIE WYKORZYSTANE! JEŚLI CHCESZ UŻYĆ MOICH ZDJĘĆ SKONTAKTUJ SIĘ ZE MNĄ : addictedtopassion@gmail.com