JEDZIESZ NA WAKACJE? ZOBACZ BEZPŁATNIE JAK ROBIĆ LEPSZE ZDJĘCIA!

Jeśli też chcesz robić takie zdjęcia jak ja, mam dla Ciebie wspaniałą wiadomość! Przygotowałam dla Ciebie 80 minutową, bezpłatną lekcję fotografii w której zdradzam Ci moje fotograficzne sekrety. Kliknij poniżej i uzyskaj dostęp do lekcji.

Villa Guama – Kuba

Po ogromnym i pysznym śniadaniu u Leonardo chcieliśmy jechać dalej, ale nie mogliśmy się podnieść więc postanowiliśmy zostać jeszcze chwilę na tarasie i poleniuchować. Trochę szkoda, że nie udało nam się zobaczyć flaminów…mam nadzieję, że kiedyś uda mi się w jakimś pięknym miejscu na świecie trafić na większą grupkę i zobaczyć je z bliska. To takie moje małe marzenie 🙂 Od Leonardo postanowiliśmy przejść na główną drogę i złapać jakiegoś stopa do Villa Guama. W końcu to tylko kilka kilometrów więc musi się udać. Ku naszemu zdziwieniu przez kilkanaście minut nie przejechał ani jeden samochód. Nawet koń z kulawą nogą. Słońce dawało po głowie, nawet nie wiedzieliśmy gdzie jakiejś taksówki szukać. Chyba wyglądaliśmy na potrzebujących pomocy, bo podszedł do nas jakiś Kubańczyk, zapytał gdzie chcemy jechać, zadzwonił gdzieś i zza rogu pojawił się jakiś samochód z przyciemnionymi szybami (taka lewa taksówka, żeby turystów nie było widać:)) i podrzucił nas do Guama za jakieś grosze. W kilka minut byliśmy na miejscu.

Villa Guama, to chyba jedno z najbardziej kontrowersyjnych miejsc jakie było nam na Kubie zobaczyć. Jest to coś w rodzaju osady zbudowanej na jeziorze. Malutkie drewniane domki na palach, połączone ze sobą mostkami. Żeby się tam dostać trzeba wziąć łódkę z parkingu. Śmieszna sprawa, bo kiedy planowałam podróż na Kubę oraz zatrzymanie się w Villi Guama, w głowie miałam jakieś tam wyobrażenie jak może to miejsce wyglądać. Jakoś nigdzie nie natknęłam się na zdjęcia miejsca z którego wypływa łódź. Jakie wiec było moje wyobrażenie? Byłam święcie przekonana, że to będzie na jakimś totalnym odludziu. Parking myślałam, że będzie na kilka samochodów, gdzieś w piasku wyżłobiony, do tego jakiś malutki pomost i jakiś starszy dziadzio z niewielką łódką. No to podjechaliśmy. I co widzę? Parking jak przed jakimś supermarketem, załadowany po brzegi autobusami z turystami. Kilka sklepów z pamiątkami, restauracje, i łodzie pełne turystów odjeżdżające co kilka minut. Aż się za głowę złapałam. Gdzie my jesteśmy? Tylu turystów to nawet w Trinidadzie nie spotkałam, a to było ostatnie miejsce w którym się ich spodziewałam. Lekko zdezorientowana podchodzę do pana w informacji, pokazuje bilet z rezerwacją hotelu i biletem na przepłynięcie łodzią. Ten każe czekać, bo ponoć w tym momencie nie mają żadnej łodzi, która mogłaby nas zabrać do Guama. Dziwne, bo łódź odpływa jedna za drugą. Nic nie kumam. Ale skoro mamy czas to idę się rozejrzeć za transportem na jutro do Varadero. Sprawa łatwa nie była, bo niby odjeżdża stamtąd autobus, ale nikt mi nie chciał powiedzieć dokładnie skąd i o której. Zagadałam kilku taksówkarzy, ale ci jak mi zapodali cenę, to o mało z butów nie wyskoczyłam. Nie sądziłam, że będzie taki problem żeby się stąd wydostać. W końcu zagadałam kelnera w jednej z restauracji i ten po wykonaniu kilku telefonów załatwił nam taksówkę za połowę tej ceny, którą wcześniej dostałam. Ufff…Akurat podjeżdża też w tym czasie nasza łódka. Yes! To jedziemy, choć mój entuzjazm nieco opadł…

W kilkanaście minut docieramy na miejsce. Pierwsze wrażenie: jak tu cicho i pusto, gdzie są u diabła ci wszyscy turyści? Jak się później okazało, te wszystkie autokary przyjechały na farmę krokodyli, która znajduje się w pobliżu. My krokodyle oglądaliśmy na wolności w Tanzanii, wiec takie atrakcje nas nie interesowały. Poza tym gdzieś na tyłach Villi Guama jest coś w rodzaju wioski indiańskiej i tam odbywają się jakieś teatrzyki dla turystów, wiec oni tam sobie pojechali. Ufff…no to odetchnęliśmy z ulgą. Po zameldowaniu pan podwiózł nas łódeczka pod naszą chatkę. Trochę się bałam wejść do środka, bo dużo o tym obiekcie się naczytałam i nie ukrywam, że nie były to dobre opinie. Były wręcz tragiczne i zdecydowanie odradzające nocleg w tym miejscu. Może dlatego, że tyle się naczytałam, byłam przygotowana na najgorsze. Czy było tak strasznie? Zaraz wszystko napiszę, najpierw kilka fotek.

Generalnie Villa Guama, została zbudowana na polecenie Fidela gdzieś w latach 50 i od tego czasu na moje oko nikt nie dołożył ani jednego peso, żeby to miejsce utrzymać w należytym stanie. Wszystko gnije, rdzewieje, próchnieje i rozlatuje się. Mostki tracą szczebelki, tak, że czasami strach się po nich przemieszczać, a fakt, że wszystko jest zbudowane na wodzie w tym niestety nie pomaga. Generalnie jak się temu przyjrzeć z bliska, to faktycznie jedna wielka tragedia. Ale znowu to czego naczytałam się w internecie, to lekka przesada. Bo łóżko było i wygodne i pościel czysta. Sam domek był szczelny, klimatyzacja działała, woda ciepła była, komarów nie spotkaliśmy. Tak więc generalnie nie jest tak źle. Apropo komarów na Kubie, bo chyba o tym nie wspominałam. My nie spotkaliśmy przez dwa tygodnie ani jednego. Od Hawany przez Baracoa, Santiago i Trinidad nie mieliśmy z nimi żadnego bliższego spotkania. W Playa Larga nas ostrzegano, że jest ich dużo i że pomiędzy 19:00 a 20:00 mamy się zamknąć w pokoju, włączyć klimę i nie wychylać nosa, bo zjedzą nas żywcem. Tak też zrobiliśmy. I na wszelki wypadek w Villi Guama, też w tym czasie się zaszyliśmy w domku. Ponoć pora zmierzchu jest najgorszą porą i wtedy komary atakują. Dodam jednak, że podczas naszego pobytu nie padało ani razu, a jak wiadomo najwięcej komarów pojawia się po deszczu.

Bierzemy ręczniki i idziemy na basen. Tam poza nami była grupka kilku Kubańczyków, takich z górnej półki. Każdy miał jakiś swój biznes, albo prowadził casę, albo restaurację, albo pub, wiec generalnie stać było ich na wszystko. Mogli sobie zabrać żonki, albo kochanki ( tego nie wiem :)) i wyskoczyć sobie na weekend do hotelu. Ponieważ przyjechaliśmy tutaj z nimi jedną łódką, od razu nas zawołali, żebyśmy się dosiedli. Rumu polali, cygaro dali i rozmowa się od razu potoczyła. My nadal ciekawi Kuby, oni ciekawi Europy. Zapytaliśmy, czy nie ciągnie ich za granicę, żeby zobaczyć coś poza Kubą. Stwierdzili, że byli tam i ówdzie, trochę zwiedzali, ale Kubę kochają najbardziej. Za nic w świecie nie chcieliby mieszkać nigdzie indziej. Jest im tutaj dobrze i w sumie trudno się z tym nie zgodzić. Wiadomo, że są rzeczy, które chcieliby zmienić. Dowiedzieliśmy się od nich, że generalnie na Kubie nie można nic mówić głośno. Że na każdej ulicy mieszkają kapusie, którzy podsłuchują rozmowy i jeśli tylko ktoś podpadnie, to na drugi dzień zjawia się w drzwiach policja i zabiera cię na odsiadkę do więzienia. Nikt wie wie czemu, ani za co. Po prostu, zabierają i bez słowa wyjaśnienia spędzasz sobie jakiś czas za kratkami. Tak więc każdy zanim coś złego powie na państwo, czy na system to dwa razy się zastanowi, trzy razy rozejrzy, czy przypadkiem ktoś w pobliżu nie przechodzi, bo nigdy nie wiadomo z kim jest powiązany.

Po kapieli  w basenie i pogaduszkach z Kubańczykami postanowiliśmy wziąć łódkę i zbadać teren. Zrobiliśmy sobie małą rundkę. Taka błoga cisza. Tylko my dwoje, odgłosy falującej wody i śpiew ptaków. Takie trochę uczucie jakbyśmy nie na Kubie byli, tylko gdzieś indziej. Zupełna cisza i spokój. Aż by się wydawało, że powinniśmy mówić szeptem, żeby tej ciszy nie zagłuszyć.

Wieczorem idziemy na kolację. Na dość dużej sali raptem 3 stoliki są zajęte. Tłumów jak widać nie ma. Jakiś kelner kręci się po sali, ale jakby nas zupełnie nie zauważał. Czekaliśmy dobre 15 minut zanim do nas podszedł.  Myślałam, że od razu przyniesie nam kartę, a on tylko przyszedł zapytać o numer pokoju tzn domku. Potem znowu się szwendał 10 minut po sali i wreszcie dostaliśmy menu. A w nim specjalność szefa kuchni, mięso z krokodyla. Nie odważyliśmy się zamówić, bo to pewno z tej farmy obok, gdzie je hodują. Zamówiliśmy po prostu kurczaka, bo nic innego sensownego w tej karcie nie było. Niemniej jednak z ciekawości zapytałam kelnera jak taki krokodyl smakuje, a ten przyniósł mi na talerzyku łyżkę jakby zmielonego, białego mięsa, takie w sumie małe kuleczki/kawałeczki to były. Włożyłam jedną do buzi, byłam przygotowana, że to będzie coś twardego i chrzęstnego, ale mięso było nawet miękkie. Smakowało trochę jak coś pomiędzy rybą a kurczakiem. Generalnie dziwny smak. I nie wiem czy to fakt, że miałam przed oczami krokodyla, czy faktycznie to mięso było dziwne w smaku spowodowało, że na pewno nie potrafiłabym przełknąć tego więcej niż jeden kęs. Informacje praktyczne: – nocleg Villa Guama z transferem łodzią – 55CUC za 2 osoby. Można zarezerwować TUTAJ lub TUTAJ. Przy czym porównajcie sobie ceny, bo ja pamiętam, że rezerwowałam chyba dwa tygodnie przed wylotem i na jednej ze stron strasznie nocleg podrożał.  – wynajęcie łódki – 5 CUC za godzinę – obiad ok 40 CUC

Kuba - blog podrózniczy, Kuba - ceny, Kuba - ciekawe miejsca, Kuba - co zobaczyć, Kuba - fajne plaże, Kuba - kiedy jechać, Kuba - plan podróży

Komentarze (26)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

do góry

ZDJĘCIA NA BLOGU SĄ MOJEGO AUTORSTWA I ZGODNIE Z PRAWEM AUTORSKIM , BEZ MOJEJ ZGODY NIE MOGĄ BYĆ NIGDZIE WYKORZYSTANE! JEŚLI CHCESZ UŻYĆ MOICH ZDJĘĆ SKONTAKTUJ SIĘ ZE MNĄ : addictedtopassion@gmail.com